Pyrkon 2019 okiem Bartka

26 kwietnia- na tę datę czekał niejeden fan Gwiezdnych Wojen, Władcy Pierścieni, czy Pokemonów. Właśnie wtedy zaczął się bowiem tegoroczny Pyrkon– największy festiwal fantastyki w Polsce. Więc jak każdy szanujący się przedstawiciel tej rodziny zakręconych pasjonatów, wskoczyłem w samochód i pomknąłem do Poznania.

Trzy dni szaleństwa- tak najkrócej można określić czas tego wydarzenia! Trzy dni oglądania przepięknie przebranych cosplayowców– od ambitnych amatorów po perfekcyjnie przygotowanych profesjonalistów. Trzy dni ciekawych prelekcji, trzy dni przyglądania się i grania w ciekawe planszówki. Przede wszystkim jednak był to czas obcowania z cudownie pozytywnymi ludźmi! Osobami często odmiennymi pod wieloma względami, ale połączonymi wspólną pasją, która łamie dzielące ich bariery. Nie opiszę oczywiście każdej atrakcji dostępnej na festiwalu, bo zwyczajnie nie byłem w stanie wszystkich ich doświadczyć (czas na imprezie gna jak szalony). Chętnych dowiedzieć się nieco więcej o organizacji Pyrkonu zapraszam do mojej ubiegłorocznej relacji, a także do strony festiwalu. Tutaj natomiast podzielę się momentami, które zrobiły na mnie szczególne wrażenie.

  • Spotkanie z Christopherem Judge
    Dwa słowa- niesamowity panel! Christopher jest dla mnie nie tylko aktorem, jest też częścią mojej młodości. Do dziś pamiętam, gdy jako podrostek z zapartym tchem śledziłem przygody zespołu SG1 w serialu Gwiezdne Wrota (aktor wcielał się tam w postać Jaffa o imieniu Teal’c). Spotkanie go na żywo niosło więc dla mnie duży ładunek nostalgii i na cudowną chwilę cofnęło mnie do lat młodości. Sam Christopher na żywo okazał się naprawdę ciekawą postacią. Dowcipem zjednał sobie widownię, a otwartością i opowieściami o trudnych momentach w życiu niejednokrotnie wzruszył. Oczywiście przeplatało się to z jego opowieściami z planu i dowiedzieliśmy się m.in. skąd wzięło się słynne „indeed” i jak jego początkowy dystans do Richarda Deana Andersona przerodził się w późniejszą przyjaźń. Oczywiście nie pominięto także najnowszego God of War. Aktor przyznał, że współpraca przy grze była bardzo dużym wyzwaniem, ale też wiele go nauczyła i to bynajmniej nie tylko w kwestiach zawodowych. Fikcyjny Kratos wraz z ukrytymi pokładami złości i agresji przypominał mu jego samego, a uczestniczenie w tym przedsięwzięciu sprawiło, że zbliżył się bardziej do rodziny i wreszcie zrozumiał, że przyjaźń z żoną nie jest jedynie frazesem. Kolejny dowód na to, że gry potrafią wiele więcej, niż tylko zapewnić rozrywkę. Reasumując, omawiany panel Q&A zapewnił wielu uczestnikom naprawdę świetnie spędzony czas i wcale nie trzeba było być wielkim fanem aktora. Christopher jest charyzmatyczną i energiczną postacią, która swoim humorem i otwartością wzbudza wielką sympatię. Jak to mawiają, pozytywny człowiek!
  • Koncert zespołu Percival Schuttenbach
    Jako fan Wiedźmina 3 (niezmiennie najlepszej gry komputerowej mojego życia) nie byłbym w stanie przejść obojętnie obok możliwości uczestniczenia w koncercie zespołu, który był odpowiedzialny za muzykę do tego dzieła. Możliwość usłyszenia na żywo utworów, które na stałe wkradły mi się w serce, było naprawdę niesamowitym przeżyciem. Troszkę żałuję, że sam koncert był mieszanką muzyki pochodzącej z gry i najnowszej płyty, ale oczywiście rozumiem, że zespół chce prezentować nowe utwory, a nie tylko odgrzewać stare przeboje (i tak wszak musi walczyć z pewnym zaszufladkowaniem). Trafiło się też „sto lat” od widzów, gdyż na Pyrkonie Percival świętował dwudziestolecie swojego istnienia. Koniec końców bawiłem się świetnie i serducho nie raz zabiło mocniej przy znajomych nutach. Warto przy tym pochwalić także techniczne wsparcie koncertu. Nieco obawiałem się, że sala festiwalu może nie podołać i wrażenia nie będą w pełni „koncertowe”. Jakże się myliłem…

Pyrkon znad planszy

Oczywiście festiwal kolejny raz był dla mnie także doskonałą okazją do obcowania z planszówkami (choć w sumie co nie jest dla fana gier bez prądu dobrą okazją do obcowania ze swoim hobby?) i udało mi się poznać kilka nowych ciekawostek. No to jedziemy…

  • Planszowa Gra Roku 2019
    Przede wszystkim nie wypada nie wspomnieć, że to właśnie na Pyrkonie miało miejsce rozstrzygnięcie tego prestiżowego dla świata gier planszowych konkursu i przyznanie nagród. Dla mnie nagroda PGR ważna jest także dlatego, że miałem przyjemność uczestniczyć w wyborze tytułów i wierzcie mi, że włożyłem w to dużo serca! W tym roku główną statuetkę, jak i nagrodę dla gier rodzinnych, otrzymał Brzdęk, który miałem przyjemność recenzować kilka miesięcy temu. Gra naprawdę świetna, więc nagroda jest jak najbardziej na miejscu. Jeśli nie próbowaliście, to radzę szybko nadrobić zaległości (dodruk pojawi się już niebawem). Nie ukrywam, że szkoda mi natomiast Detektywa, który był dla mnie zwyczajnie fenomenem zeszłego roku. Na pocieszenie zgarnął nagrodę dla najlepszej gry tematycznej. Nie wypada także pominąć statuetki dla gry zaawansowanej, którą zgarnął Pulsar 2849. Odradzam jednak podchodzenie do tego tytułu bez szklanki wody. ;) Pełne wyniki i listę laureatów znaleźć można na oficjalnej stronie konkursu.
  • Wielka Pętla
    Nie będę ukrywał, gra jakoś wybitnie mnie do siebie nie przyciągała. Nie jestem fanem kolarstwa jako takiego, a przedstawienie wszystkiego w ujęciu retro dodatkowo zwiększało mój opór. No, ale nie można oceniać książki po okładce, więc usiadłem do rozgrywki. I tak poszły dwie partie z rzędu, a następnego dnia kolejne… Kurczę, jak ta gra wciąga! Idealny „fillerek” na 45 minut! Jest prostota, ale nie prostactwo. Jest losowość, ale też miejsce na planowanie i strategię. Jest różnorodność i regrywalność m.in. dzięki różnym opcjom budowania toru. O dziwo, mimo prostych mechanik, w mojej opinii wszystko jest oddane wiarygodnie i naprawdę czuć klimat wyścigu kolarskiego. Jednym słowem spróbujcie- warto!
  • Magia Czarnego Sportu
    Jako człowiek wywodzący się z Gorzowa Wlkp. i mający we krwi miłość do drużyny Stali, zwyczajnie nie mogłem przejść koło powyższego tytułu obojętnie. Złośliwi mogą stwierdzić, że przyciągnął mnie tam zapach metanolu, który napędza motory tych sportowców. Jest to w dalszym ciągu prototyp, ale już teraz można śmiało powiedzieć, że mnie „kupił”. Pozycja ma kilka cech wspólnych z tą opisaną w poprzednim akapicie. Są nimi przede wszystkim: optymalny czas partii oscylujący w okolicy godziny i dobrze przeniesione realia tego sportu. W przypadku żużla mamy jednak do czynienia z nieco bardziej rozbudowaną rozgrywką. Odpowiednie zestawy ustawień silnika charakterystyczne dla każdego żużlowca, inne parametry jazdy na wirażu i na prostej, dodatkowe karty specjalnych akcji, które możemy odpalić w kluczowym momencie (np. szpryca). To wszystko sprawia, że naprawdę ma się sporą kontrolę nad zawodami i nie ma tutaj mowy o losowym wyniku meczu. Jak na ironię, moja partia zakończyła się drugim miejscem, natomiast złoto zdobył kolega, który pochodzi z Leszna. Przypadek? *
    * W ubiegłym roku Unia Leszno zdobyła tytuł Drużynowego Mistrza Polski Ekstraligi, natomiast Stal Gorzów uplasowała się na drugim miejscu.
  • Reykholt
    Nowej pozycji autorstwa Uwe Rosenberga wydanej przez Portal na pewno należy oddać jedno- prezentuje się rewelacyjnie. Bardzo dobrze, że euro wychodzą powoli z „piwnicy” i zaczynają naprawdę cieszyć oko. W samej rozgrywce czuć natomiast styl autora i pewne pokrewieństwo z jego innymi tytułami. Jednocześnie nie ma się wrażenia wtórności. Rozgrywka jest przyjemna, daje miłą różnorodność wyborów odnośnie stosowanej taktyki, a przy tym nie przytłacza zanadto gracza i nie powoduje paraliżu decyzyjnego. Dla mnie osobiście Reykholt wydał się delikatnie zbyt lekki, ale dla wielu osób może być świetnym wprowadzeniem w świat planszówek euro. Bardzo przyjemna gra!
  • Zona
    Gra rozwijana pod szyldem wydawnictwa Rebel była jednym z mocniej promowanych tytułów. Mimo, że ciężko było dostać się do prototypu, to udało mi się zagrać kilka rund. Fabularnie pozycja jest dość wierną adaptacją gry komputerowej S.T.A.L.K.E.R. Akcja toczy się w pobliżu uszkodzonej elektrowni w Czarnobylu, który to obszar nosi nazwę Zony. Poprzez promieniowanie zaczęły pojawiać się tam dziwaczne stworzenia i równie tajemnicze artefakty, które przyciągają Stalkerów, czyli poszukiwaczy cennych łupów. Tyle fabuły, a jak to wypadło w praktyce- czy gra rozłożyła mnie na łopatki? Szczerze mówiąc… nie. Być może jest to wina dość skróconego przedstawienia zasad i bardzo ograniczonego czasu na grę. Może winę ponosi fakt, że wciąż mamy do czynienia z prototypem, ale cały czas miałem wrażenie, że gdzieś to już było. Dwie akcje na gracza, w których poruszaliśmy się, handlowaliśmy lub walczyliśmy. Do tego dochodzi faza wydarzeń. Ciekawym zabiegiem jest dodanie licznika, którego wartość rośnie podczas gry, a po osiągnięciu odpowiedniego progu uderza w nieukrytych w odpowiednich lokalizacjach graczy (może z tego wyjść przyjemny press your luck). Wszystko to jednak w obecnej, prototypowej formie jeszcze nie do końca się zazębia. No cóż, na pewno mój entuzjazm opadł, choć oczywiście są to jedynie pierwsze odczucia, a finalny produkt może jeszcze zaskoczyć. Wyjdzie w praniu…

Oprócz wymienionych tytułów udało mi się dowiedzieć także co nieco m.in o Kemecie, który tymczasowo utknął na cle, ale już na dniach powinien trafić do sklepów. Galakta natomiast przekazała mi smutną wiadomość odnośnie najnowszego dodatku do Władcy Pierścieni LCG, który nie wyjdzie po polsku w pierwszym druku. Wygląda na to, że wydawnictwo konkretnie zwalnia z tym tytułem (wcześniej padły informacje, że brakujące dodatki także nie będą w obecnej chwili dodrukowywane). All in Games natomiast pochwaliło się nową pozycją, którą udało się mu pozyskać- Tiny Towns. Pierwsze informacje wskazują, że zapowiada się świetny tytuł.

Ja tutaj cały czas o atrakcjach, ale warto także wspomnieć, że Pyrkon jest nie tylko wspaniałą okazją do zabawy, ale daje także możliwość wymiernej pomocy innym. Na festiwalu można było m.in. oddać krew, a także wpisać się na listę dawców szpiku. Niestety tutaj dało się też zauważyć pewne miejsce do usprawnienia w przyszłości- możliwości punktu krwiodawstwa nie były w stanie sprostać liczbie chętnych i ci ostatni musieli czekać po kilka godzin na słońcu w oczekiwaniu na swoją kolej. Ze swojej strony mogę jedynie pochylić głowę nad wszystkimi, którzy mimo przeciwności poświęcili sporą ilość czasu, by przysłużyć się potrzebującym. Brawa też dla wielu firm, które dorzuciły promocyjne gadżety i zniżki dla honorowych dawców!

Czas festiwalu, z pozoru dość długi, szybko jednak dobiegł końca i ani się obejrzałem, a trzeba było wracać. Ciężko powraca się z Pyrkonu, bo mało która impreza niesie za sobą tak potężny pozytywny ładunek emocji, od którego można się wręcz uzależnić. Dla mnie ta impreza to jednak coś jeszcze: to miejsce, które przypomina mi, jak bardzo ciepli i dobrzy mogą być otaczający nas ludzie. To, czego w dniu powszednim często bardzo brakuje…

0 Udostępnień