„Pudełko bez zawiasów, klucza ani wieka, a przecież skarb złocisty w środku skryty czeka.” – Brzdęk! Nie Drażnij Smoka

Brzdęk! niewątpliwie kazał na siebie długo czekać. Gracze pragnący zakupić tytuł w rodzimym języku musieli uzbroić się cierpliwość na ponad rok, bo na drodze do wypuszczenia polskiej wersji Clanka! co rusz stawały nowe przeszkody. Na szczęście przez ten czas ich entuzjazm nie opadł i magazyn wydawnictwa Lucrum Games– polskiego wydawcy- tuż po zapełnieniu lokalną wersją gry równie szybko opustoszał! No ok, ale jak to właściwie jest z tym tytułem? Faktycznie jest aż tak dobrze, czy w dużej mierze moda na Brzdęka! została zwyczajnie nakręcona przez wydawcę i samych konsumentów? Posłuchajcie…

Zasady w pigułce

W grze wcielamy się w role złodziejaszków, którzy wpadają na pomysł wykradnięcia artefaktów ze smoczej jaskini (profity niezłe, ale warunki pracy nieco odbiegające od standardów BHP). Rozgrywka odbywa się w następujących po sobie turach graczy, a każda tura polega na zagraniu 5 kart ze swojej prywatnej talii (składającej się bazowo z dziesięciu kart) i rozpatrzeniu ich możliwości. Oprócz samego opisu działania, karta zawierć może także trzy typy symboli:

  • Miecze umożliwiają nam walkę z przeciwnikami- zabijamy jednego z dostępnych wrogów i dostajemy opisaną na jego karcie premię.*
  • Sprawność jest „walutą” niezbędną do zakupu kart- mamy możliwość nabywania mocniejszych kart, które rozbudowują naszą talię o nowe możliwości lub też dają jednorazowy, silny efekt. Można ponoć wygrać bez dokupowania kart, ale nikt nie sprawdził tego w praktyce.
  • Buty umożliwiają poruszanie po lochach. Sprawa jest prosta- aby zdobyć skarb, trzeba do niego doczłapać…

*Stowarzyszenie trolli, ogrów i czarownic zdecydowanie sprzeciwia się używaniu przemocy fizycznej wobec swoich pobratymców. Jak sami stwierdzają: „jesteśmy negatywni, co nie znaczy, że jesteśmy źli…”

Gdy już rozpatrzymy wszystkie karty, które udało nam się zagrać, kładziemy je na prywatny stos kart odrzuconych i dobieramy 5 nowych na kolejną turę. Gdy skończy nam się talia, przetasowujemy wszystko i zaczynamy od początku. Wniosek nasuwa się sam: im silniejsza i bardziej przemyślana będzie nasza talia, tym efektywniej będziemy w stanie grać.

I teraz najweselsza część- niektóre karty powodują hałas. Jeśli w opisie karty przeczytamy, że wywołaliśmy tytułowy „brzdęk”, dokładamy do planszy swoją kosteczkę. Pół biedy, gdy kostki pozostają na planszy. Niestety raz na jakiś czas smok zaczyna węszyć za rabusiami i wtedy wrzucamy wszystkie do woreczka i losujemy ich odpowiednią (narastającą podczas gry) liczbę. Każda wylosowana kostka gracza to utracony punkt zdrowia. Utrata całości zdrowia oznacza naszą eliminację z gry i jednocześnie jest jednym z warunków rozpoczynających końcowy etap rozgrywki. Oczywiście w najlepszej sytuacji są gracze, którym uda się dotrzeć wraz z artefaktem do wyjścia- dostają specjalną premię. Gracze, którzy stracili zdrowie w lochach (części mapy nad powierzchnią), ale mają ze sobą artefakt, nie będą przesadnie pokrzywdzeni. Wszakże bonusu nie będzie, jednak także i oni dołączają do finalnego przeliczania punktów. Najgorzej mają ci w lochach bez artefaktów i wszyscy śmiałkowie, którzy nie zdołali wyjść z podziemi- automatycznie przegrywają, bez względu na liczbę zgromadzonych punktów.

Komponenty

Opakowanie Brzdęka! zostało przygotowane nie najgorzej. Porządny karton, estetyczna (choć niepowalająca) grafika są na plus. Na lekki minus natomiast zaliczam wymiary, które zostały zwiększone względem standardowego, kwadratowego opakowania. W moim odczuciu niepotrzebne udziwnienie. W środku znajdziemy przede wszystkim masę kart, a także świetną wypraskę, która z powodzeniem zmieści wszystkie elementy. Skoro wspomniałem o kartach, to warto nadmienić, że ich wykonanie jest satysfakcjonujące (choć nie pogniewałbym się, jakby były nieco grubsze). Zdobiące je grafiki są bardzo przyjemne dla oka, a wszelkie oznaczenia i ogólna czytelność wypadają dobrze. Ze względu na intensywne wykorzystanie w rozgrywce, warto pomyśleć o protektorach (szczęśliwie wypraska pomieści wszystkie karty nawet w grubszych koszulkach). Kolejnym elementem, którego zdecydowanie nie sposób przegapić, jest plansza. Jej rozmiary są poprawne, a sensowne oznaczenia pozwalają bez trudu połapać się podczas rozgrywki. W początkowych materiałach omawiających grę, które miałem okazje poznać, jej szata graficzna mnie nie przekonywała. Jednakże na żywo wygląda zdecydowanie bardziej korzystnie. Na dużą pochwałę zasługuje natomiast decyzja o umieszczeniu na jej obydwu stronach alternatywnych układów podziemi, różniących się stopniem skomplikowania. Nic tak mnie nie cieszy, jak maksymalne wykorzystanie komponentów dostarczonych konsumentowi.

Z początku łotrzyk Czesio miał opory przed opuszczaniem podziemi pełnych skarbów, ale po spotkaniu ze smokiem aż palił się do wyjścia…

Oczywiście, jak na planszówkę przystało, w pudełku znajdziemy także instrukcję. Tutaj muszę przyznać, że mam mieszane uczucia. Na pewno na pochwały zasługuje ujęcie całości w zabawnym tonie. Niestety już przejrzystość książeczki i łatwość w znajdywaniu potrzebnych informacji jest na średnim poziomie. Tragicznie nie jest, ale dałoby radę zrobić to lepiej- wystawiam szkolną czwórkę. W grze znajdziemy także nieco drewna w postaci kosteczek w pięciu kolorach, czterech meepli dla graczy i znacznika smoka. Wykonanie jest poprawne, natomiast mam uwagę do wybranej kolorystyki. Niestety ciemnoniebieski jest zdecydowanie nietrafionym kolorem, ponieważ zbyt łatwo go pomylić z czarnymi kosteczkami. Szkoda, że nikt tego nie wyłapał i nie zmieniono odcienia na jaśniejszy. Żadnych zarzutów nie mam natomiast do tekturowych żetonów. Są ładne, czytelne i wystarczająco grube. Na koniec zostawiłem sobie wisienkę- smoczą sakwę. Bardzo cieszy mnie już sam fakt dodania woreczka do gier, które w sposób znaczący wykorzystują taki komponent (niestety wielu wydawców na tym oszczędza). Natomiast ten dodany do Brzdęka jest po prostu świetny- solidny, a w dodatku ozdobiony znakiem smoka. Piękna sprawa!

W mojej opinii…

Omawiana gra mechanicznie jest deck builderem, czyli tytułem, w którym podczas rozgrywki rozbudowujemy swoją talię. Autor jednak w tym przypadku nie zatrzymał się jedynie na powieleniu mechanizmu znanego chociażby ze Star Realms, czy LE: Alien, gdzie mamy dwa rodzaje walut zapewnianych przez karty- do zakupów i walki. Przeciwnie, gra została wzbogacona o swoisty trzeci wymiar, czyli element poruszania się po planszy wraz z kolejnym zasobem umożliwiającym wspomnianą akcję. I wierzcie mi, użycie sformułowania „trzeci wymiar” nie jest nadużyciem. Poruszanie się nie jest kolejną, nieco egzotyczną, mechaniką, aby móc „pochwalić się na pudełku” pozorną innowacyjnością. Jest to mechanizm nie tylko niezwykle ważny dla rozgrywki, ale jednoczenie aspekt wspaniale dodający jej głębi. Już nie działamy na dwóch płaszczyznach walki i kupna. Teraz jeszcze musimy zapewnić sobie mobilność, żeby móc do pewnych miejsc fizycznie dotrzeć. Bez tego możemy posiadać rewelacyjne karty, a i tak nie będziemy się praktycznie liczyli w wyścigu po zwycięstwo. Jeśli autor chciał rozwinąć mechanikę budowania talii w elegancki i innowacyjny sposób, to w mojej ocenie trafił w dziesiątkę. Na tym odpowiedzialny za grę Paul Dennen jednak nie poprzestał. Wprowadził także świetnie przemyślany element push your luck. Owszem, możemy włazić głębiej do podziemi po lepsze fanty, ale każdy nasz hałas przybliża moment ściągnięcia na siebie gniewu smoka i utraty wszystkiego. Zaryzykować i zgarnąć jeszcze ten jeden skarbik, czy wiać- to pytanie niejednokrotnie pojawi się w Waszej rozgrywce.

Jak powiada stare powiedzenie gnomów: „Ci, co na czas czmychają, drugiego dnia także biegają!”.

Oczywiście karty, dociąganie kosteczek z woreczka- wszystko to wpływa na losowość, która w tytule jest naturalnie obecna. Nie jest to więc pozycja dla osób, które ponad wszystko szukają w grze pełnej kontroli. Dla mnie osobiście poziom losowości nie stanowił jednak żadnego problemu. Działo się tak, ponieważ omawiana pozycja została dobrze zbalansowana. Wyważone właściwości kart (nie zdarzyła mi się sytuacja, gdzie zakup jednej, czy dwóch kluczowych praktycznie ustawił graczowi rozgrywkę), kilka różnorodnych taktyk, jakie możemy stosować w grze (zbieranie kilku artefaktów, siekanie jak największej liczby potworów, nastawienie się na punkty z woluminów itd.). Jeśli dodamy do tego samą mechanikę budowania talii, to wychodzi nam, że wspomnianą losowość można w dość dużym zakresie kompensować. Teorię potwierdziła praktyka, czyli same rozgrywki- wszystkiego nie dało się przewidzieć, ale odpowiednia adaptacja do sytuacji i wykorzystywanie pojawiających się w grze okazji dawało realną szansę przy wyścigu o zwycięstwo. Warto tez podkreślić, że ten wyścig zazwyczaj nie był przesądzony aż do ostatniej chwili, co jedynie zwiększało emocje płynące z gry.

Być może w Waszych głowach pojawiło się teraz pytanie: czy wspomniany przed chwilą sprawnie działający silnik dobrze zgrywa się z tematyką? W moim przeświadczeniu: jak najbardziej! Ok, nie jest to może jakoś przeraźliwie klimatyczna pozycja. Brzdęka! dałoby radę uzupełnić innym tematem przewodnim (dowodem czego zresztą jest Clank In! Space!– wersja gry w klimatach sci-fi). Mimo wszystko tematyka i klimat naprawdę dobrze dopełniają się z mechaniką i grając faktycznie wczuwam się w rolę łotrzyka przemierzającego podziemia. Nieraz wręcz czułem na plecach oddech smoka, gdy na resztkach zdrowia biegłem do wyjścia, a inny gracz losował kosteczki życia z sakwy. Niebagatelne znaczenie dla odbioru gry ma także wspaniale wpleciony humor. Śmieszne wstawki na kartach, żartobliwe nawiązania i grafiki, to wszystko było przemyślane i pieczołowicie przygotowane. Pochwały należą się w tym przypadku także za lokalizację. Lucrum Games po raz kolejny pokazuje, że na polu wpasowywania humoru w polskie realia nie ma sobie równych! Nie będę jednak (prawie) nic zdradzać, odkrywanie smaczków pozostawiam Wam…

W szkole złodziei często powtarzaną maksymą jest, że nie zawsze uda się ujść z życiem, dlatego tak ważnym jest trenowanie łucznictwa: „Ćwicz strzelanie z łuku za życia! Dzięki temu po śmierci będziesz mógł być kościotrupem łucznikiem, a nie takim zwyczajnym, standardowym…” 

Zazwyczaj w tym momencie przechodzę do nieco bardziej negatywnych aspektów. Tym razem będę miał straszliwie trudne zadanie, bo… ciężko jest zarzucić cokolwiek istotnego tej grze. Szkoda np., że nie udało się dorzucić lekkiej modyfikacji zasad, które została przedstawiona w oficjalnym FAQ. To jednak mogło być spowodowane zbyt późnym pojawieniem się modyfikacji względem zamknięcia polskiego druku i mógłbym skrzywdzić wydawcę takim zarzutem. Fakt, Lucrum powinno się pokusić o lokalizację samego FAQ i liczę, że to niebawem nadrobią. Wypunktowałem także kilka mankamentów wydania, ale są to raczej pierdoły. Jednym z poruszanych w dyskusjach aspektów jest możliwość trwałej eliminacji gracza. Ok, takowa w grze występuje, ale nie stanowi to większego problemu, ponieważ zapoczątkowuje ona ostatni, krótki etap gry. Przegrany gracz najpewniej nie zdąży poczuć negatywnych konsekwencji eliminacji. Pozostaje ostatnia kwestia- zarzut dotyczący sposobu na szybką wygraną poprzez chwycenie pierwszego lepszego artefaktu i pędzenie do wyjścia. Próbowałem owej domniemanej taktyki wygrywającej trzykrotnie, z mizernym skutkiem. Oczywiście pewnie dałoby się to zrobić przy niezwykle sprzyjających okolicznościach, ale to żaden argument. Innymi słowy zarzucanie, że jest to realny problem, uważam za całkowicie bezpodstawne.

Aplikacja i tryb solo

Pierwszą możliwością, którą daje aplikacja, jest rozgrywka solo. Grając w pojedynkę w dalszym ciągu eksplorujemy podziemia, unikamy smoka i polujemy na artefakt. Jednak dodatkowo aplikacja funduje nam wyzwania. Pozytywne zakończenie zadania daje nam delikatne wspomaganie, natomiast nieukończenie go w określonej liczbie rund skutkuje karą (np. dorzuceniem brzdęków do puli). Drugą ważną zmianą jest dodawanie do woreczka drugiego koloru kostek dla naszej postaci. Wypełnienie całego toru zdrowia przez wspomnie dodatkowe kosteczki oznacza rozpoczęcie 4 końcowych rund (podobnie jak to ma miejsce np. po wydostaniu się pierwszego uczestnika w grze wielosobowej). Oczywiście tryb ten nie zastąpi standardowej partii, a w dodatku nie każdemu przypadnie do gustu szlifowanie wyniku punktowego (samo wydostanie się nie stanowi problemu). Polecam jednak spróbować- zadania/niespodzianki w rozgrywce solo sprawiają frajdę i zapewnią Wam kilka dodatkowych godzin zabawy z tytułem.

Kolejną rzeczą, do jakiej można wykorzystać poświęcony grze program, jest wzbogacenie normalnej rozgrywki dla wielu graczy. Już od początku aplikacja łapie „za ster” i podejmuje za nas decyzję, kto jest pierwszym graczem i podpowiada, jakie artefakty odrzucić z rozgrywki podczas niepełnego składu (po zakończeniu natomiast wesprze nas przy liczeniu punktów). Co ważniejsze jednak, do partii zostaje dołączony tzw. porucznik, który reaguje na niektóre z działań gracza. Jeśli na przykład zaatakujemy podczas swojej tury goblina, to musimy kliknąć w apce taką czynność i zobaczyć efekt. Porucznik możne jedynie pomruczeć zniesmaczony, bądź też konkretniej zareagować (pozytywnie, bądź negatywnie). Działania aktywujące zmieniają się wraz z kolejnymi rozgrywkami, zaś same reakcje są naprawdę satysfakcjonująco różnorodne. Dla przykładu możemy dostać nieco złota lub też zostać zmuszeni do odrzucenia ważnej karty. W dodatku, w miarę niepokojenia porucznika, staje się on coraz bardziej rozgniewany i poziom negatywnych reakcji rośnie.

Od strony technicznej aplikacja jest zdecydowanie dobrze wykonana, zarówno pod względem wizualnym, jak i w kwestii wygody użytkowania. Nie spotkałem się z żadnymi niestabilnościami i innymi problemami tej natury. Na wielki plus zaliczam świetną muzyczkę dodającą grze klimatu. Dużym minusem programu dla polskiego nabywcy możne być natomiast brak tłumaczenia. Niestety część graczy nieobytych z językiem Szekspira będzie miała problem ze zrozumieniem niektórych poleceń. Przydałby się także bardziej rozbudowany system pomocy, aby rozstrzygnąć niektóre wątpliwości związane z rozpatrywaniem efektów aplikacji. Reasumując dodanie aplikacji nie zmienia rewolucyjnie gry i osoby stroniące od tego typu nowinek nie muszą się obawiać utraty jej kluczowych aspektów. Z drugiej strony odpalenie programu daje dodatkowe atrakcje i poziom satysfakcji z gry jedynie rośnie. Osobiście polecam!

Regrywalność stoi w moim mniemaniu na bardzo przyzwoitym poziomie. Różne drogi do zwycięstwa, 100 kart talii lochów, dwie strony planszy zawierające różne układy pomieszczeń i korytarzy. To wszystko daje dość dużą ilość wariacji rozgrywki. Sam mam już za sobą kilkanaście partii i ani trochę nie czuję, że wyczerpałem już możliwości gry. Pochwalić muszę także skalowalność omawianej pozycji. Grę solo już omówiłem, ale także w zestawieniu 2-4 graczy rozgrywka jest satysfakcjonująca. Oczywiście panuje tutaj zasada „więcej znaczy lepiej” i to komplet uczestników uznałbym za optymalną konfigurację. Niemniej wesoło grało mi się nawet w duecie. Ważnym jest też, że gra nie wymaga od nas żadnych szczególnie uciążliwych zmian w konfiguracji, aby zaadoptować ją do mniejszej liczby graczy. Czas gry oscyluje w okolicach godzinki (+- 15 min.).

„Że niby skarby i złoto szczęścia nie dają? Cóż, jakoś zniosę życie nieszczęśliwego bogacza.” – sir Barnaba Geszefciarz

Zanim przejdziemy do podsumowania, zostało jeszcze jedno istotne pytanie- czy możemy w Brzdęka! zagrać z dziećmi? Moja odpowiedź jest jasna: nie tyle możemy, co powinniśmy! Granie z dzieciakami niesie mnóstwo frajdy i nie przytłacza naszych podopiecznych. Poziom losowości daje szansę młodym uczestnikom, których mniej świadome decyzje mogą zostać skompensowane pewną dozą szczęścia. Oprawa jest rysunkowa i brana na wesoło, więc nie ma ryzyka, że dziecko się przestraszy. Jedyny błąd wydawcy w tym aspekcie, jaki dostrzegłem, to zbyt wysoki próg wiekowy (12 lat) podany na pudełku. Spokojnie zagramy w omawianą pozycje już z dziesięciolatkiem.

Czasem jest tak, że mechanicznie wszystko wygląda wspaniale, pudełko aż krzyczy „zagraj we mnie”, a człowiek rozegra partię i… klapa! Szczęśliwe Brzdęk! w żadnym razie nie należy do tej grupy gier. Pierwszą partię w omawianą planszówkę zagraliśmy jako starter przed Gloomhaven i skończyło się na tym, że graliśmy w Brzdęka! cały wieczór (a nie tak łatwo oderwać mnie od perspektywy rozgrywki w GH!). Mechanika działa jak dobrze naoliwiona maszyna. Rozgrywka jest różnorodna, wciąga i daje niesamowitą frajdę. Do tego gra ma optymalną długość- około godzinna partia daje uczucie satysfakcjonującej głębi, dynamiki, a przy tym nie zaczyna nużyć. Jest to zdecydowanie jeden z najlepszych tytułów średniej wagi rozgrywanych w tym roku i nie mam żadnych wątpliwości, że warto było czekać!

I tym właśnie jest dla mnie Brzdęk…

…rewelacyjnym tytułem, który zdeklasował wszystkie dotychczas znane mi gry oparte na budowaniu talii.

PS. Lucrum Games przekazało niedawno dobrą wiadomość- planuje także lokalizację dodatków do gry, które zabiorą nas między innymi w morskie odmęty i pod piramidy! Oby tylko tym razem obyło się bez opóźnień. ;)

Aaa i byłbym zapomniał: pamiętajcie o często zapominanej zasadzie, że po zaatakowaniu „Wszędobylskiego Goblina” trzeba zawsze obrócić jego kartę…

Cytat użyty w tytule stworzył John Ronald Reuel Tolkien (Hobbit).

 

0 Udostępnień