„Trochę się to kojarzy ze stanem surowym, ale robimy postępy…” – Nanaki
Myślę, że większość planszowego świata jest zaznajomiona z kanałem Granie w Chmurach. Materiały Piotrka Piechowiaka przyciągnęły wielu odbiorców zarówno ze względu na ciekawe podejście do omawiania planszówek (charakterystyczny podział na materiały ukazujące przykładową partię i recenzję właściwą, przypominający materiały Rahdo), jak i duży entuzjazm połączony z zaangażowaniem w hobby. Widzowie Piotrka, do których sam należę, niejednokrotnie mieli okazję także usłyszeć, że jednym z jego marzeń jest stworzenie własnej planszówki. Gdy więc wreszcie udało się je zrealizować byłem oczywiście żywo zainteresowany poznaniem efektu końcowego. Zapraszam do materiału…
Zarys rozgrywki i wykonanie
Nanaki są grą karcianą, w której przyjmujemy rolę plemion starających się pozyskać względy bogów. W praktyce oznacza to, że podczas kolejnych rund zdobywamy karty lub wystawiamy je rozbudowując naszą osadę. Odpowiednie zarządzanie „ręką” jest o tyle ważne, że dostępne karty są zarówno obiektami budowanymi w wiosce, jak i walutą potrzebną do wspomnianej budowy. Oczywistym jest więc, że nie będziemy w stanie osiągnąć wszystkiego, natomiast musimy starać się obrać pewną drogę i optymalizować rozwój naszej wioski. Niektóre budynki dają surowce, inne zmniejszają koszt budowy, a kolejny ich typ dodaje bonus punktowy dla konkretnego sposobu rozbudowy. Po wybudowaniu 12. karty gra wchodzi w finalny etap i chwilę potem następuje zliczenie punktów zależne od rodzaju budynków wzniesionych w osadzie (np. w przypadku totemów liczy się ich wysokość).
Gra została zapakowana w dość kompaktowe i estetycznie ozdobione ilustracjami pudełko (ładne grafiki zostały umieszczone także po wewnętrznej stronie, co nie jest częste w planszówkach). Jego wielkość także jest pozytywnym aspektem- w przypadku tytułów o małej liczbie komponentów duże opakowania często zużywają jedynie niepotrzebnie przestrzeń. W środku znajdziemy kilkadziesiąt kart, trochę drewnianych znaczników, a także notes do zapisywania punktacji. Wszelkie komponenty drewniane reprezentują jakość, której nie powstydziłby się Portal (zresztą kamienie są łudząco podobne do tych z Osadników). Jeśli chodzi o karty nie jest już niestety tak jednoznacznie dobrze. Ich grafiki w dalszym stopniu cieszą oko, ale już niewielka grubość pozostawia nieco do życzenia. Największą bolączką gry jest natomiast instrukcja. Zaczynając czytać tę ośmiostronicową książeczkę nastawiałem się na szybką lekturę. Niestety pewne niedopowiedzenia (czasami wręcz sprzeczności), a także ogólnie pojęta jakość przekazywania reguł i sposób zredagowania zmęczyły mnie i pozostawiły pewien niesmak. Mankamentem są także naklejki na znaczniki. Pomysł w teorii wydawał się trafny, jednak wykonanie pozostawia wiele do życzenia i naklejone oznaczenia są zwyczajnie nieczytelne.
W mojej opinii…
Nanaki w pierwszej kolejności przyciągają nas bardzo piękną i spójną szatą graficzną. Ilustracje cieszą oko i budują miłe pierwsze wrażenie związane z klimatem tytułu. Wspomniany klimat podczas rozgrywki jednak szybko umyka, gdyż mechanika gry nie jest w stanie utrzymać imersji. Innymi słowy jest to typowa karcianka, której tematykę można byłoby bez większego problemu zmienić bez jakiejkolwiek straty na jakości rozgrywki. Oczywiście nie ma w tym nic złego, omawiana pozycja raczej nie pretenduje do nagrody tematycznej gry roku. Warto jednak mieć to na uwadze decydując się na omawiany tytuł. Nie klimat jednak przesądza o jakości karcianek prześwietlmy więc, jak działa sam silnik?
Mechanika gry opiera się głównie na zarządzaniu ręką i budowaniu odpowiednich zestawów kart. Musimy zdecydować jakie karty poświęcić, a jakie wystawić, aby osiągnąć jak najlepszą synergię i zmaksymalizować korzyści punktowe. Brzmi to pewnie jak silnik niejednej karcianki i tak byłoby w istocie, gdyby nie pewien szczegół. Wiele pozycji karcianych opartych na budowie silnika ma tendencję do cierpienia na syndrom pasjansa. Gramy w kilka osób, ale tak naprawdę każdy gra swoją własną rozgrywkę i interakcja jest znikoma. Mechaniką, która z sukcesem przeciwdziała temu zjawisku i procentuje w grze Nanaki jest możliwość używania materiałów przeciwnika przy produkcji. Nie tylko pewnego ich podzbioru wyselekcjonowanego przez gracza, ale generalnie wszystkiego czym dysponuje. Mechanizm ten bardzo zgrabnie odwraca wspomniany wcześniej trend- w naturalny sposób zaczynamy wchodzić w interakcje z graczami i zachodzą transakcje oparte na obopólnej korzyści. Dla mnie jest to duży plus tej pozycji choć oczywiście gracze lubiący ową „pasjansowość” będą kręcić nosem. Plusem jest dla mnie także system punktacji- nietrywialny, ale jednocześnie niewymagający po zakończeniu rozgrywki żmudnych obliczeń i pozwalający wyłonić zwycięzcę w kilka chwil.
Na szczęście mechanicznie nie doszukałem się jakiś szczególnych wad. Trochę męczy system oznaczeń na kartach- waluta kosztu i symbol do wydania mają tendencję do mieszania się, co utrudniania trafną ocenę kosztu danej karty. Nie jest to jednak jakiś przesadny problem i trochę obycia z grą redukuje go do minimum. Niestety istnieje poważniejsza kwestia – wspomniana już wcześniej instrukcja, która stanowi swoistą piętę achillesową pozycji. Jeszcze byłbym w stanie machnąć ręką, jakby była to olbrzymia pozycja euro, gdzie przejrzystość w tłumaczeniu zasad jest towarem skrajnie deficytowym. Jednak tutaj mamy do czynienia z lekkim tytułem skierowanym w dużej mierze do grupy ludzi mniej obeznanych z tym hobby. Tacy gracze potrzebują jasno zredagowanych i jednoznacznych reguł. Przejrzystych przykładów. A już na pewno objaśnień ikonografii. W połączeniu z niedociągnięciami natury czysto stylistycznej finalnie dało to odczucie, że obcowałem z wersją roboczą, a nie końcową tego komponentu.
Skalowalność jest zdecydowanie mocną stroną omawianej pozycji. Jak już wspomniałem, ten typ gier bez prądu często cechuje się pewną „pasjansowością” i zwiększenie liczby graczy niekorzystnie wpływa na downtime i radość czerpaną z rozgrywki. Tutaj jednak to trzy- i czteroosobowe partie przynosiły mi najwięcej satysfakcji, a lekko w tyle pozostała rozgrywka dwuosobowa (chociaż ta także jest przyjemna). W grze zaimplementowano także tryb jednoosobowy i działa on prawidłowo, aczkolwiek nie polecam zakupu tytułu stricte do gry w pojedynkę. Jeśli natomiast chodzi o czas gry, to w moim przypadku oscylował on między 30-90 minutami w zależności od liczby i stopnia zaawansowania graczy. Standardowa partyjka na 3 ograne osoby powinna zamknąć się w godzince.
Naturalnie Nanaki mogę z czystym sumieniem polecić do rozgrywki rodzinnej (o ile tylko to dorośli wezmą na siebie zadanie okiełznania instrukcji). Nie ma tutaj mowy o żadnych negatywnych lub przesadnie skomplikowanych mechanikach rzutujących na dzieci. Oczywiście wymagane jest trochę matematyki, logiki, a w grze znajdziemy także nieco negatywnej interakcji. Wszystko jednak serwowane jest w przemyślanych ilościach i w przyjemnej formie. Innymi słowy już dziesięciolatek powinien czerpać przyjemność z rozgrywki, a jednocześnie w większości wykorzystać potencjał gry i nawiązać relatywnie równą walkę z dorosłym przeciwnikiem.
Chyba przekazałem już wszystko co leżało mi na sercu, należy więc to zgrabnie podsumować. Pierwsze co nasuwa mi się na myśl w kwestii tego tytułu to słowo: bezpieczeństwo. Gra od strony mechaniki została opracowana jako dobrze naoliwiona maszyna zamknięta w kompaktowej formie. Bez udziwnień, bez odważniejszych eksperymentów. Solidna inżynierska robota. Z jednej strony to dobrze, jeśli ktoś właśnie takiego produktu szuka. Osobiście jednak mam wrażenie, że autor jeszcze nie pokazał wszystkiego, na co go stać, a jedynie zaserwował nam amuse-bouche korzystając z dobrze znanych składników. Zjedliśmy, nieźle smakowało, ale danie niekoniecznie wyróżnia się na tle konkurencji i zapadnie w pamięć. Widzę natomiast pewien potencjał u autora i będę wypatrywał kolejnych tytułów Piotrka- może jeszcze nas pozytywnie zaskoczyć!
I tym właśnie są dla mnie Nanaki…
… poprawnym, acz zachowawczym tytułem, który spełnia swoją rolę, a jednocześnie nie pozostawia w pamięci trwałego śladu.
Cytat użyty w tytule pochodzi z filmu Asterix i Obelix: Misja Kleopatra.