Poznajmy się: Pierwsi Marsjanie
Gry o tematyce Marsa święcą w ostatnim czasie triumfy (wystarczy popatrzeć na ilość nagród zdobytą przez Terraformację Marsa). Jeśli zaś temat czerwonej planety zostanie uzupełniony mechanizmem Robinsona Crusoe– tytułu bardzo docenianego w środowisku graczy, można spodziewać się silnej pozycji od wydawnictwa Portal, która mocno zaznaczy swoją bytność w planszowym świecie. Czy tak będzie w istocie czas pokaże, ja za to zabiorę Was na krótką wizytę poglądową u Pierwszych Marsjan.
Notka o charakterze materiału.
Mimo, że materiał zawiera sporą dawkę szczegółowych informacji, które już na obecnym etapie poznania gry udało mi się wychwycić, to nie jest on pełnoprawną recenzją. Nie udało mi się jeszcze poznać wszystkich aspektów pozycji (np. kampanii, czy też rozgrywki w każdym składzie osobowym), wobec czego moja opinia nie jest finalna i może ulec zmianie.
Ok, nadszedł czas przyjrzeć się bliżej ciężkiemu (nie zdziwię się, jak znajdę w środku skały z kosmosu) pudłu Pierwszych Marsjan, które z zewnątrz posiada naprawę ładną, klimatyczną szatę graficzną. Po otwarciu naszym oczom ukazuje się bogactwo komponentów i wierzcie mi, słowo bogactwo nie jest tutaj użyte na wyrost. Plastikowe znaczniki dla graczy i zautomatyzowanych pomocników, mrowie najróżniejszych, porządnie wykonanych żetonów, kosteczki do oznaczania wszelkiej maści torów, masa kafli spełniających funkcję urządzeń w HUB-ie i wiele więcej. To robi wrażenie, zwłaszcza, że wszystkie te elementy są spójne graficznie i bardzo estetycznie wykonane. Na spodzie pudełka znajdziemy natomiast tekturową wypraskę, która nie jest jednak zbyt funkcjonalna i pewnie wielu graczy się jej pozbędzie.
Mimo, że obsługa wydarzeń została przeniesiona do aplikacji myli się ten, kto myśli, że gra będzie w konsekwencji pozbawiona kart. Wręcz przeciwnie, dostajemy do dyspozycji całą ich gamę: Karty Badań, Ulepszeń, Charakterystyk, Zdolności, Namiaru, Uszkodzeń itd. Do jakości tych komponentów nie można się przyczepić- są one wystarczająco grube, rozmiary nie są udziwnione, zaś czytelność poprawna. Jedyna uwaga odnosi się do kart Uszkodzeń Sekcji Mieszkalnej i Sekcji Systemowej. Ich kolorystyka (pomarańczowy i czerwony) jest zbyt podobna do siebie. Są oczywiście także kostki. Na głowę Marsjanina, jakie tu są świetne, „customizowane” kostki! Już kilka innych tytułów gliwickiego wydawcy miało ten komponent na wysokim poziomie, ale tutaj Portal przeszedł samego siebie! Jestem w stanie zaryzykować powodzenie wyprawy i zdecydować się na pojedynczy pion w newralgicznym ruchu, żeby sobie nimi rzucić. ;)
Niestety, aby pewne elementy wykonać lepiej, trzeba było coś innego lekko zubożyć. Ofiarą tego procesu stały się arkusze misji. Są one ładne i bardzo czytelne, niestety przeraźliwe… chude. Naprawdę, niewiele im brakuje do grubości zwykłej kartki papieru, co niestety jest krokiem w tył względem Robinsona, który owe elementy miał zdecydowanie solidniej wykonane. Osobiście zalecam laminowanie. Na temat elementów legacy i kampanii nie jestem w stanie na tę chwile nic powiedzieć, gdyż zwyczajnie nie miałem okazji ich jeszcze rozegrać. Na szczęście cięcia budżetowe ominęły wspomniane już kafle symulujące urządzenia (Oxygenatory, Panele Słoneczne itp.) Są one wykonane z porządnej tektury, a w dodatku mają powycinane otwory, które obficie zapełniamy kosteczkami. Tak, tak moi mili, od teraz przy każdej partii w klubie będziecie czuli ciepły oddech na karku i słyszeli zgrzyt zębów każdego posiadacza Terraformacji, który będzie zazdrośnie przyglądał się zza Waszych pleców owym kaflom i wspomnianym wycięciom. Ilu z nich pęknie serce, nie chce nawet myśleć…
Podobny bajer z otworami na kosteczki (w mojej opinii rozwiązanie to zwyczajnie powinno stać się standardem w grach planszowych), zastosowano także na palanszetkach graczy. Koniec więc z oszukiwaniem ze stanem zdrowia (że niby się kosteczka przypadkiem przesunęła, taaa). Niestety, Portal przy tej okazji skończył z praktyką umieszczania wizerunku zarówno wersji męskiej, jak żeńskiej postaci na planszetce. W tym przypadku może to być o tyle dziwne, że aplikacja może przyporządkować imię Samantha do postaci o rysach typowego podstarzałego Azjaty. Spokojnie jednak, personalia można edytować. Skoro mowa o elementach tekturowych, przyjrzyjmy się nieco bliżej głównej planszy. Ta jest nieco mniejsza od typowych sześcio-elementowych molochów ze stajni FFG, ale i tak jej gabaryty są konkretne. Przedstawia ona naszą stację wraz z przylegającymi terenami, sporo miejsca przeznaczono także na urządzenia i kilka torów postępów. Spotkałem się z pewnymi narzekaniami, że nie jest to najlepszy projekt Portalu, ale mnie się ona podoba. Jest czytelnie, estetycznie, zaś specyficzny design dobrze oddaje tematykę gry. Nie jest to może poziom Robinsona, gdzie plansza robiła piorunujące wrażenie i wręcz czuć bijącą z niej obietnicę przygody, ale nie jest to także potworek w stylu Cry Havoc. Oprócz kafli urządzeń, na planszy umieszczamy także trzy figurki przedstawiające HUB i dwa pojazdy. Nie są to elementy, bez których gra nie mogłaby się obyć, ale w moim odczuciu dodają one nieco klimatu i zwyczajnie pasują do gry. Na planszy ląduje także masa znaczników, w większości do oznaczenia stanu poszczególnych urządzeń. Ku mojemu zaskoczeniu okazuje się, że owych kostek dostaliśmy w grze za mało. Musimy się więc w kilku misjach posiłkować zamiennikami.
Oczywiście, aby ogarnąć nie tylko komponenty, ale i reguły gry, została oddana w nasze ręce instrukcja. Jak wypada? Tłumaczy nam ona 95% zasad i chociaż lektura jest nieco ciężka, to po przeczytaniu mamy odczucie, że można zacząć rozgrywkę. Jednakże, pierwsza misja szybko sprowadza nas na ziemię. Pojawiają się pewne zagadki i niedopowiedzenia (brakujące 5%) więc szybko wskakujemy na fora BoardGameGeek i GamesFanatic. Jeszcze tylko filmik Rodney’a z Watch It Played i możemy powtórnie zasiąść do partii…
Niestety, o ile Portal jest pionierem i przykładem w dziedzinie komponentów, o tyle instrukcje jakoś nie chcą mu wychodzić. W tym przypadku po części może to być też wina specyfiki samego silnika, który posiada kilka upierdliwych małych zasad i wyjątków. Nieco poszukiwań wymaga czasami także poznawanie nowego scenariusza- także przy tej okazji mogą pojawić się pytania. Wydawnictwo jednak prężnie działa, aby nie pozostawiać graczy bez odpowiedzi, czego efektem jest m.in. oficjalne FAQ, którego tytuł zdążył się już dorobić.
Już tyle słów padło z mojej strony, a nie poruszyłem jeszcze jednego z najważniejszych aspektów gry tj. aplikacji. Na początek pragnę uspokoić planszówkowych konserwatystów. Aplikacja, choć wymagana do rozgrywki, nie sprawia, że PM stają się grą video. Bynajmniej, pomaga ona jedynie w setupie (który jest dość pracochłonny) i płynnym prowadzeniu partii, ukrywając przy okazji pewne szczegóły fabularne. Jednym słowem uchwycono idealny balans, aby tytuł usprawnić, a jednocześnie nie zabierać mu ducha gier bez prądu. Oczywiście mimo licznych zalet program nie jest pozbawiony wad (analizę opieram o wersję 1.04) . Zabawię się więc w tekstowego ping-ponga wymieniając je naprzemiennie :
Czytelność– aplikacja jest intuicyjna. Nie potrzeba jakiejkolwiek zaawansowanej wiedzy i umiejętności, aby się w niej odnaleźć i poprawnie ją obsługiwać.
Zasobożerność– pojedyncza, dwugodzinna rozgrywka „konsumuje” mniej więcej 70% baterii w telefonie i konkretnie go rozgrzewa. Problem powtarzał się kilkukrotnie na różnych urządzeniach, pojawiły się też podobne sygnały od innych graczy. Jako, że nie było potrzeby implementacji w programie szczególnie ciężkich algorytmów dla wysublimowanych obliczeń, nie ma też zasobożernych elementów graficznych, obstawiam że jest to kwestia kiepskiej optymalizacji.
Poziomy trudności– bardzo pozytywnym jest fakt, że wprowadzono konfigurowalne poziomy trudności i gracz może adaptować scenariusz pod własne preferencje. Funkcja ta, choć nie przetestowana jeszcze przeze mnie w pełni, sprawia wrażenie dobrze przygotowanej. Dla przykładu poziom średni stanowi wyzwanie, ale jest do przejścia, jeśli nie popełnimy zbyt dużej ilości błędów i mamy nieco szczęścia. Poziom trudny to często „ściana”, tak dobrze znana miłośnikom Robinsona.
Brak konsekwencji– wydarzenia wymagają czasami asysty postaci, która nie została wybrana przez nas do rozgrywki.
Stabilność– program ani razu nie zawiesił się, ani też nie miał problemu ze stabilnym działaniem pozostając w pełni responsywnym.
Interesujące! Ja rozumiem, że dodawanie specyficznych, dla konkretnej misji, elementów do szkieletu aplikacji może być dodatkowym wyzwaniem i kosztem, ale rozwiązanie z kartką i liczeniem „na piechotę” jest skrajnie nieeleganckie.
Wymóg kartki i obliczeń– chyba największe „przewinienie”, które napotkałem w aplikacji. Podczas niektórych scenariuszy program, w jednym z kroków przygotowań, wymaga od nas uszykowania kartki (lub wydrukowania gotowego arkusza ze strony wydawnictwa) i wykonania na niej obliczeń. Wypisujemy więc liczby, dodajemy je, następnie często musimy wyliczyć wartości procentowe dla wcześniej obliczonych wyników. Innymi słowy, urządzenie które ma moc obliczeniową przynajmniej kilku GFLOPS, każe mi obliczyć 30% z liczby 155 i zapisać to wszystko na kartce?Pomoc przy setupie– program asystuje nam podczas przygotowania rozgrywki i znacząco przyspiesza ten proces.
Nieprecyzyjność setupu – niekiedy aplikacja zbyt nieprecyzyjnie instruuje gracza, co rodzi niepotrzebne wątpliwości.
Ergonomiczność– nie ma problemu z obsługą programu nawet na telefonach z mniejszym ekranem. Elementy aplikacji zostały sensownie przemyślane, system zakładek pozwala nam wygodnie się przełączać między celami misji i wydarzeniami.
Brak motywu muzycznego– miło byłoby, jakby w tle odgrywana była jakaś tematyczna muzyka uzupełniając rozgrywkę o dodatkowy klimat.
Ok, wiemy już dość dużo o zawartości Marsjan i aplikacji. Jak to wszystko wypada jednak całościowo? Na obecną chwilę mam za sobą kilka rozgrywek w pojedyncze misje, które są różnorodne i sprytnie przemyślane. Mimo, że elementu przygodowego jest mniej niż w poprzednim tytule opartym o tę mechanikę, to jednak gra dość dobrze oddaje klimat marsjańskich zmagań i różnorodności wyzwań z tego wynikających (pamiętajmy wszak, że jest to tytuł euro). Fakt, że oprócz pojedynczych misji dostępne są dwie, pięcioetapowe kampanie sprawia natomiast, że mamy przyjemne uczucie obcowania z rozbudowanym i różnorodnym produktem, a nie wersją demo gry, do której już czekają w kolejce liczne dodatki. Oczywiście pojawiają się pewne zgrzyty, wspomniane już w poprzednich akapitach. Instrukcja pozostawia nieco do życzenia i tego aspektu szybko się nie zmieni. Jednakże po przeskoczeniu tej bolączki pozostają w głównej mierze problemy w samej aplikacji, które wydawnictwo może poprawić bez konieczności kłopotania swoich klientów jakimikolwiek erratami, wymianami komponentów itp. I to też pokazuje siłę płynącą z wykorzystania aplikacji w planszówce. Nie dość, że dostaniemy w przyszłości nowe wydarzenia i inne elementy urozmaicające rozgrywkę (tak przynajmniej zapowiedział autor- Ignacy Trzewiczek), to w dodatku jest szansa na poprawienie większości wymienionych przeze mnie bolączek. Wiecie jednak, co jest w tym wszystkim najważniejsze? Że mi się chce…
Chce mi się wielokrotnie wertować instrukcję, by dobrze opanować grę. Chce mi się rozkładać planszę i prowadzić kilkugodzinną rozgrywkę mimo przegranej za ostatnim podejściem. Chce mi się grzebać po forach szukając odpowiedzi na nurtujące mnie pytania i dowiadywać się nowych informacji na temat PM. Nie robiłbym żadnej z wyżej wymienionych czynności, gdyby tytuł nie miałby „tego czegoś”. Czynnika, który zarówno mnie, jak i pewnie wiele innych osób przyciągnie do gry. Nie jest to oczywiście tytuł dla każdego i polecam wszystkim wahającym się osobom partię próbną przed zakupem. Mnie, w każdym razie gra do siebie przekonała, a czy owe zainteresowanie się utrzyma i pozycja przetrwa próbę czasu- wyjdzie w praniu. Pozostaje mi więc życzyć Wam samych zielonych znaczników statusu i niech Mars będzie dla Was łaskawy…
Zdjęcia widoczne w materiale pochodzą z wersji przedsprzedażowej, która została rozszerzona o dodatkowe/ulepszone komponenty m.in. o cieniowanie figurek, dodatkowe kafle maszyn pomocniczych.