Granie z dziećmi- jak NIE należy tego robić.

Dzisiaj proponuję nieco odmiany, nie napotkacie więc zwyczajowego tekstu związanego z konkretną pozycją. W zamian w poniższym materiale przyjrzę się nieco tematowi grania w planszówki z dziećmi. Nie będę się tutaj jednak rozwodził na temat tego, że jest to zjawisko pozytywne, jakie korzyści za sobą niesie itp. Skupię się bardziej na wypunktowaniu pewnych, w moim odczuciu, złych praktyk, na które rodzice zezwalają lub wręcz sami wcielają je w życie. Konsekwencją tego jest natomiast w wielu przypadkach zaburzenie radości płynącej z grania w gronie rodzinnym. No dobrze, przejdźmy zatem do konkretów…

1. Dzieciom należy dawać wygrywać!

W mojej opinii jeden z największych błędów popełnianych przez rodziców. Być może małemu dziecku takie pozorne zwycięstwo przyniesie radość, ale już bardziej dojrzała pociecha zauważy, że coś jest nie tak. Co z tego, że się wygrało, jak rodzic się podłożył i jest to sukces niepełny, który można porównać z braniem dopingu. Nie walczymy przecież o złote mokasyny, wygrana w planszówkę ma dawać satysfakcje z samego faktu pokonania drugiego gracza. Ba, już sama rozgrywka powinna być dobrą zabawą! Teraz pewnie wielu rodziców wzdrygnie się z myślą, że takie podejście zniszczy psychikę naszego dziecka. W moim odczuciu jest jednak zgoła odwrotnie…

Ostatnio często zauważam trend, że w konkursach, zawodach, na rozdaniu świadectw itd. nagradzane są wszystkie dzieci, bez względu na wynik. W moim mniemaniu ma to negatywny wpływ na młodego człowieka, gdyż uczy zasady „czy się stoi, czy się leży, to nagroda się należy”. Podczas wchodzenia w dorosłe życie taki człowiek dozna zapewne wielu smutnych chwil przyswajając „gorzką” prawdę, że nagradzani są zazwyczaj bardziej przygotowani. Warto więc już od młodego wieku uczyć dziecko radzenia sobie z przegraną. Nie po to, żeby wcielił się w rolę wiecznie pokonanego, lecz aby zrozumiał, że zwycięstwo i osiągnięcie celu poprzedza szereg porażek. Bo przegrana to także, a może przede wszystkim, nauka: jaki błąd popełniliśmy, gdzie jest miejsce na poprawę, co można zrobić efektywniej. Ważne przy tym, żeby dzieci rozumiały, że w planszówkach jest to po prostu część zabawy, niekoniecznie coś złego i powód do drwin lub też odbierania radości z sukcesu zwycięzcy. Spróbujcie przy kolejnej partii razem ze swoim podopiecznym przeanalizować rozgrywkę pod kątem popełnionych błędów i przegapionych szans. Ten błysk w oku, gdy kilka partii później wykorzysta on zdobytą wiedzę, żeby zaskoczyć świetnie przemyślanym zagraniem, będzie bezcenny!

No dobra, ale co w momencie, gdy sama charakterystyka planszówki sprawia, że dziecko ma nikłe szanse na wygraną (wszak sytuacja, w której młody gracz może liczyć jedynie na same porażki nie jest zjawiskiem właściwym)? Za chwilę odpowiemy sobie także i na to pytanie…

2. W co dziś gramy? Znowu to?! Nooo dobrze…

Czasami pojawia się chęć rodzinnej rozgrywki w planszówkę, ale wybór tytułu sprawia, że radość pryska u jednej ze stron, niczym bańka mydlana. W moim odczuciu zjawisko nieodpowiedniego doboru tytułu pod rozgrywkę z dziećmi może mieć w swoim podłożu dwie główne przyczyny:

  • Wybór pozycji, z której jedynie rodzić/dziecko czerpie przyjemność– starajmy się znaleźć takie gry, które sprawią, że zarówno osoba dorosła, jak i dziecko z przyjemnością usiądą do rozgrywki. To są oczywiście w dużej mierze dość specyficzne, subiektywne kwestie, można jednak pokusić się o wyekstrahowanie kilku ogólnych wzorców. W przypadku dziecka zniechęcające może być zbytnie skomplikowanie, czas trwania, ale także mało interesująca tematyka i kiepskie wykonanie. Rodzic może zareagować odwrotnie- może czuć awersję przed infantylnymi grami, które nie są angażujące. Większość tych kwestii można relatywnie łatwo rozwiązać, wszak na rynku wiele jest gier o czasie trwania zbliżonym do godziny (który w moim przeświadczeniu jest w tym przypadku optymalny) i ciekawej tematyce np. fantasy. Wymaga to jednak nieco lektury, poszukiwań, ale przede wszystkim poznania preferencji domowników.
  • Wybór tytułu, który nie jest w stanie skompensować różnicy w umiejętnościach między uczestnikami– granie z nastolatkiem zazwyczaj nie będzie obarczone odczuwalną dysproporcją w umiejętnościach graczy. Jednakże nie ukrywajmy, większość 8-10 latków nie jest w stanie konkurować z rodzicem na równym poziomie. Efektem jest albo zniechęcenie rodzica, który musi grać „na pół gwizdka”, albo irytacja malca, bo wiecznie przegrywa. Tutaj w sukurs przychodzi nam jedna z cech planszówek: losowość, która świetnie kompensuje zbyt duże umiejętności dorosłego gracza i niejako naturalnie balansuje w tym kontekście rozgrywkę. Powinniśmy więc zwrócić uwagę na ten aspekt tytułu, w który planujemy grać z mniejszymi dziećmi. Dobrym przykładem takiej pozycji są chociażby Osadnicy z Catanu, ale oczywiście tutaj także zachęcam do własnych poszukiwań.

3. Przymknijmy oko przy przestrzeganiu zasad, to jeszcze dziecko.

Często rodzic ma tendencję do przymykania oka na zasady gry, bo przecież to jest „tylko zabawa” i nic się nie stało, że dziecko 3 razy przerzuciło kość lub dobierało kartę. Gdzie więc leży problem- może w skomplikowaniu zasad? Jeśli dobraliśmy tytuł pod wiek dziecka, to nie wydaje mi się- można jeszcze w ten sposób bronić trzylatka, ale już 6-8 letni gracz zdecydowanie jest w stanie przyswoić reguły tak dobranej gry i ich przestrzegać. Oczywiście możemy przyjąć na początku rozgrywki, że wymogi zwycięstwa dla małolata są lekko zmniejszone względem rodzica lub ustalić inne tzw. „home rules„. Nie dopuszczajmy jednak do sytuacji, gdy młody gracz świadomie łamie reguły rozgrywki, aby za wszelką cenę wygrać. Uczmy uczciwości, równości i poszanowania innych uczestników podczas gry, a nie cwaniactwa, które pozwoli na uzyskanie celu „na skróty”. 

4. Negatywna interakcja jedynie zachęca do agresji i rywalizacji!

Tutaj wypadało by zacząć od pewnej dywagacji. Każdy rodzic pragnie w mniejszym lub większym stopniu zamknąć dziecko w bańce bezpieczeństwa i spokoju, z dala od trosk, rywalizacji i wszelkich złych aspektów świata. Chciałby, żeby jego latorośl czuła się bezpieczne i nie miała styczności z negatywnymi bodźcami. Jest to naturalne zachowanie, aczkolwiek niektórzy popadają w przesadę. W wyniku nadmiernie protekcjonalnego podejścia ofiarujemy dziecku piękne, sielankowe dzieciństwo pełne jednorożców, waty cukrowej i tęczy. Jednak w momencie, gdy taki człowiek dorośnie, dostanie od życia po głowie na pierwszym zakręcie. W mojej opinii, pozbawione sensu jest eliminowanie wszelkiej negatywnej interakcji z tytułów, ponieważ także i ona pełni swego rodzaju walor edukacyjny w rozwoju dziecka. Tutaj jednak młody człowiek uczy się tego zjawiska w kontrolowany i delikatny sposób. Dowiaduje się także, jak przewidywać i bronić się przed pewnymi negatywnymi zachowaniami. Oczywiście my, jako rodzice, świadomie musimy dobierać tytuł do rozgrywki z dzieckiem i nie możemy popaść w przesadę. Wybranie Spartakusa do gry z dziesięciolatkiem będzie pomyłką, ale już taki tytuł, jak Cyklady, czy Small World będą dobrymi pozycjami.

Jako rodzice pamiętajmy też, żeby nie stosować socjotechniki na dzieciach. Sformułowania w stylu „Naprawdę chcesz zaatakować kochaną mamusię? Przecież teraz pęknie jej serce…” niepotrzebnie wzbudzają w młodym graczu poczucie winy i podkopują jego decyzje.

5. Nauka optymalnej rozgrywki według taty.

Dzieci myślą nieszablonowo, są bardzo kreatywne w szukaniu rozwiązania. Niewiele jest rzeczy gorszych, niż człowiek starający się ograniczyć ową kreatywność i wpasować myślenie malca w szablon. Nie ma więc, w moim odczuciu, potrzeby uczenia dziecka, jak ma efektywnie grać, po prostu nauczmy je zasad, ogólnych celów do osiągnięcia w rozgrywce i pozwólmy grać po swojemu. Osobiście niejednokrotnie zdziwiony byłem strategią młodego gracza, która dorosłemu nie przeszłaby nawet przez myśl, a która okazała się nadzwyczaj efektywna. Oczywiście jeżeli widzimy, że dziecko nie radzi sobie z tytułem i permanentnie przegrywa, to powinniśmy pomóc mu w odnalezieniu pewnych niedociągnięć (patrz punkt 1). Chodzi mi bardziej o to, żeby nie starać się na siłę nauczyć „poprawnej” rozgrywki, pozwalając zamiast tego dziecku samemu odkrywać planszówkę.

Osobna kwestię w tym przypadku stanowią gry kooperacyjne. Są one w stanie świetnie integrować poprzez wspólne pokonywanie przeciwności stawianych przez mechanizmy gry. Jednakże czyha tutaj duża pułapka w postaci syndromu lidera, który skutecznie może sprowadzić rolę dzieci do marionetek, niemających jakiegokolwiek wpływu na rozgrywkę (rodzic „wie najlepiej”, jak dobrze grać).

6. Jaki jest walor edukacyjny tej gry?

Ileż to razy słyszałem powyższe pytanie. Czego uczy planszówka? Jaki ma walor edukacyjny? Czy naprawdę to jest najważniejsze, jak bardzo dany tytuł pomoże w matematyce lub rozbuduje słownictwo? Nie zrozumcie mnie źle, to bardzo dobrze, jeśli gra pomaga przyswoić jakąś wiedzę. W przypadku malutkich 2-4 letnich brzdąców, których umysł szczególnie łaknie wiedzy, może być to nawet dość istotne kryterium zakupu. Nie powinien być to jednak czynnik decydujący o wyborze. Chyba mogę bezpiecznie powiedzieć, że każda gra czegoś uczy, nieważne, czy ma to wypunktowane na pudełku i popiera ją Mensa, czy jest to gdzieś zaszyte w mechanice (zresztą już lektura powyższego materiału może przekonać, jak wiele jest w stanie nauczyć granie). Bardziej kierowałbym się więc przy wyborze aspektami omówionymi w punkcie drugim, niż obietnicą nabycia super zdolności poprzez obcowanie z jakąś konkretną pozycją. A priori, gra ma dawać radość grającym. Jeśli moje słowa w dalszym ciągu Was nie przekonują, to powiedzcie, czy taki opis na pudełku tytułu zdjętego z półki wzbudziłby zainteresowanie: W tej odmianie Pandemii musisz wyprasować 3 zalegające rzeczy za każdym razem, gdy pojawi się epidemia. Wynalezienie choroby wymaga natomiast (oprócz pięciu kart w kolorze choroby) umycia naczyń/okien lub poodkurzania.” Ubaw po pachy, co? Tak, dziecka usilne wciskanie nauki pod pretekstem rozrywki też nie bawi. ;)

 
Tak właśnie z grubsza wygląda moja lista najważniejszych z niechcianych zachowań podczas rozgrywek z dziećmi. Oczywiście, nie jest to żaden zbiór obiektywnych faktów popartych pomiarami i latami analiz amerykańskich naukowców, a jedynie moja opinia oparta na pewnym doświadczeniu i obserwacjach. Mam jednak nadzieję, że tych kilka słów przemyśleń przyniesie pozytywny efekt i pozwoli wyeliminować niektóre negatywne zjawiska. Jeśli chcielibyście dodać swoje obserwacje, przemyślenia lub uwagi, to oczywiście zachęcam do komentowania materiału. Przede wszystkim jednak grajmy z dziećmi, gdyż mało jest innych rzeczy, które tak mocno budują relacje rodzinne!

PS. Pamiętajmy, żeby oswajać z grami i uczyć do nich szacunku już od najmłodszych lat! ;)

0 Udostępnień