„Prawdziwie głodny poradzi sobie i bez łyżki.”- Hunger: The Show

Witam, jestem Bob i zapraszam do mojego biura! Siadaj proszę, kawy, herbaty, szklaneczkę czegoś mocniejszego? Pragnę, żebyś zrozumiał ważną rzecz- właśnie dziś jest pierwszy dzień reszty Twojego życia! Lepszego życia, ale tego chyba nie muszę dodawać. Jak tego dokonamy? Pozwól, że zadam Ci wpierw kilka pytań. Marzysz o wygraniu znaczącej sumy pieniędzy? Tak też myślałem! Chciałbyś w dodatku stać się gwiazdą, której życie będzie śledzić większość ludzi na świecie? No jasne, kto by nie chciał! I wreszcie, czy nie czas najwyższy zrzucić w końcu te „boczki” i zredukować nieco drugi podbródek? Spokojnie, nie ma się czego wstydzić, już niedługo zbędne kilogramy staną się historią! Proszę, oto umowa, szybciutko ją podpisujesz i ruszamy po pieniądze i sławę! Słucham? Niepokoi Cię klauzula o braku odpowiedzialności przez stację w wypadku śmierci lub trwałej utraty zdrowia? Spokojnie, to tylko formalność. Wiesz- prawnicy- oni muszą mieć te swoje „papierki”, bo inaczej nie daliby mi żyć, hehe. Zapewniam, że nie ma się czym przejmować. Podpisane? Świetnie, zatem zaczynamy przygodę!
Tak właśnie mógłby wyglądać nabór do programu o zmaganiach grupy śmiałków na wyspie, gdyby gra Hunger: The Show została kiedyś zrealizowana przez jedną ze stacji telewizyjnych. Ale czym właściwie jest owa planszówka, która właśnie ukazała się dzięki wydawnictwu Phalanx? Odpowiedź można znaleźć w poniższym materiale- polecam jednak najpierw przygotować jakąś przekąskę, aby nie zgłodnieć podczas lektury. ;)

Zasady w pigułce

Gra Hunger toczy się na wyspie, gdzie gracze, jako uczestnicy teleturnieju, mają za zadanie przetrwać minimum 5 dni (karta końca rozgrywki zostaje wtasowana w pięć kart, które lądują na spód talii wydarzeń), zbierając jednocześnie jak największą ilość materiałów do budowy tratwy. Zwycięzcą zostanie śmiałek, który uzbiera najwięcej par materiałów drewno-lina lub, jako jedyny, nie padnie z głodu. Wspomniane powyżej dni są jednocześnie rundami, z których każda składa się z następujących faz:

  1. Wybranie aktywności i miejsca na wyspie, gdzie daną czynność będziemy wykonywali.
  2. Jednoczesne odsłonięcie wybranych kart, a następnie rozpatrzenie efektów (więcej szczegółów już za chwilę).
  3. Odsłonięcie karty wydarzenia, która może oznaczać spokojny dzień na plaży, ale także atak żarłocznych papug pożerających owoce. Jednym z wydarzeń jest także karta oznaczająca koniec rozgrywki.
  4. Wyżywienie się- każdy uczestnik musi zjeść co najmniej 4 sztuki pożywienia. Jeśli nie jest w stanie tego zrobić, odpada (lub fabularnie mdleje i zostaje zabrany z programu przez helikopter medyczny).

Ok, ale właściwie czym są wspomniane miejsca i aktywności? Na wyspie, w zależności od liczby graczy, mamy do dyspozycji od dwóch do czterech lokacji, na które udajemy się podczas rundy/dnia. Każda, oprócz obozowiska, pozwala nam nam na zbieranie owoców, polowanie na kurczaki lub zbieranie materiałów do tratwy. Dodatkowo, we wszystkich miejscach można także kraść rzeczy innych śmiałków lub też bronić uczestników przed kradzieżą. Złodziej, jeśli mu się powiedzie, zabiera wszystkie uzbierane przez innych graczy w danej lokacji dobra lub też, jeżeli sytuacja ma miejsce w obozie, kradnie żetony z zapasów innych uczestników. Obecność strażnika krzyżuje plany złodzieja, który przyłapany na grzebaniu w cudzych rzeczach sam musi pożegnać się z dwoma dobrami. Dodatkowo inni uczestnicy często także muszą zapłacić strażnikowi swoim prowiantem lub materiałami, wszak ochrona kosztuje. Oprócz aktywności i miejsc ważna jest także ilość śmiałków starająca się wykonać daną czynność w jednym miejscu. Jeśli w wybranej lokacji znajduje się tylko jedna osoba starająca się wykonać daną czynność, zabiera ona dwa związane z nią dobra. Dwoje bohaterów, którzy wybrali jednakową aktywność, może zabrać jedynie po jednym żetonie, gdyż drugą ręką muszą się bronić przed rywalem. Troje i więcej oznacza, że jesteśmy tak zajęci szarpaniną między sobą, że nie udaje nam się nic innego zrobić. Tyczy to także złodziei i strażników.

Pierwsza randka

Kompaktowej wielkości pudełko (rozmiary zbliżone do 7 Cudów: Pojedynek) zdobi przyjemna, nieco komiksowa kreska. Otwierając je znajdujemy m.in. dość pokaźną liczbę dobrej jakości żetonów, które symbolizują nam dobra zbierane podczas rozgrywki (owoce, części tratwy itd.), a także zestaw kart. Jakość tych ostatnich stoi na przyzwoitym poziomie- cechuje je akceptowalna (choć nie przesadna) grubość i przyjemne dla oka grafiki. Dobrze także, że zdecydowano się na białe obwódki, przez co zużycie nie będzie tak widoczne. Każdy z graczy dostaje do swojej dyspozycji zestaw kart, które posiadają identyczny awers (miejsca i aktywności) oraz rewers o kolorze charakterystycznym dla danej postaci. Z początku żałowałem trochę, że wydawca nie pokusił się o spersonalizowane grafiki aktywności w zależności od wybranego bohatera, jednak w miarę kolejnych partii przekonałem się, że była to jednak dobra decyzja z jego strony. Dzięki takiemu rozwiązaniu łatwiej jest graczom porównywać karty i określać, jakie interakcje zachodzą między nimi. W moim odczuciu pewnym brakiem jest natomiast nieobecność kart pomocy, które przypominałyby co bardziej zawiłe zasady charakteryzujące np. oddziaływanie kilku strażników na kilku złodziei.

Oczywiście w grze nie mogło zabraknąć także instrukcji. Ta napisana została naprawdę rzetelnie od strony merytorycznej (znalazłem pojedynczy, w mojej opinii, zbyt lakonicznie opisany fragment). W dodatku, stylizując ją na swojego rodzaju regulamin, Phalanx sprawił, że czyta się ją przyjemnie, klimatycznie, a momentami jest nawet źródłem kilku fajnych żartów. Cieszy także fakt, że w końcu ktoś umieścił spis komponentów w manualu (ostatnio niestety napotykam przeważnie na opcję z tyłem pudełka). Na koniec należy wziąć jeszcze pod lupę planszę, która została usytuowana na spodzie pudełka. Mimo, że takie rozwiązanie jest podkreślane jako pozytywny aspekt, gdyż dodaje efekt 3D, mnie osobiście nie przypadło jednak do gustu. Raz, że ścianki czasami zmniejszały graczom widoczność tego, co znajduje się na planszy. Dwa- musiałem wiecznie wykładać wszystkie komponenty z pudełka nawet w sytuacji, gdy do partii nie zasiadał komplet graczy. Oczywiście, ze względu na powyższe, pudełko pozbawione jest jakiejkolwiek wypraski.

Wrażenia „dzień po”

Pierwsze, co muszę pochwalić to pracę włożoną w to, aby gra miała odpowiedni klimat. Przyjemnie zredagowana instrukcja, temat sprawnie zazębiający się z mechaniką, czy też ciekawe smaczki (np. nasz obóz to wrak samolotu- fani serialu Lost poczują się jak w domu) występujące w tytule starają się wbić nas w odpowiedni nastrój. Mimo, że finalnie gra nie ocieka przesadnie owym klimatem, to muszę uczciwie stwierdzić, że jest on jednak delikatnie odczuwalny, co przy 15 minutowym tytule jest niezłym osiągnięciem. Wspominając o czasie gry warto jeszcze dodać, że ze względu na wspomnianą krótką rozgrywkę (10-20 minut w zależności od liczby graczy), pozycja świetnie nadaje się na filler i/lub tytuł imprezowy.

Było trochę o klimacie, czas jednak wgryźć się głębiej, tj. w samą mechanikę. Gra oparta jest głównie o tzw. programowanie akcji, które następnie są jednocześnie odkrywane. Same akcje działają w dużej mierze na zasadzie „papier-kamień-nożyce”, tak więc integralną częścią rozgrywki jest obserwowanie i przewidywanie ruchów przeciwnika. Oczywiście możliwe, a wręcz wskazane jest posługiwanie się blefem, aby jednocześnie zmylić innych i utrudnić im rozpracowanie naszej własnej taktyki. Mimo, że powyższy mechanizm jest dość prosty, to w Hunger całkiem nieźle się sprawdza, a w połączeniu z losową talią przeciwności daje emocjonującą rozgrywkę (Kurczę, kończy mi się jedzenie, iść przewidywalnym ruchem po owoce, czy jednak starać się zebrać tratwę w nadziei, że gra ukończy się w obecnej rundzie? A może coś po prostu podkraść?). Przy okazji tego podkradania warto wspomnieć, że w grze występuje negatywna interakcja. Nie jest ona co prawda dominującym aspektem rozgrywki, ale jest odczuwalna i osoby nietolerujące tego czynnika w grach planszowych powinny przetestować produkt przed zakupem. Finalnie, na pochwałę zasługuje fakt, że pokuszono się o dodanie wariantu zaawansowanego, gdzie każda postać ma dodatkową zdolność. Dla przykładu, Raptor dobiera jednego kurczaka więcej i może wybrać, który drób chce zatrzymać (żetony dóbr mają na rewersie różne wartości). Aż chce się zaśpiewać jak CeZik w Forfiter Blues: „I’ve gone give him a chicken!”.  :)

Na opakowaniu znajdujemy informację, że w Hunger można grać od 2 do 6 osób i faktycznie gra stara się skalować względem zmiennej liczby graczy poprzez wyłączenie pewnych miejsc z rozgrywki. Nie jest jednak w stanie „przeskoczyć” tego, że prawdziwa frajda z gry przychodzi wraz z dużą liczbą uczestników. Absolutne minimum to dla mnie czwórka, natomiast pozycja w pełni „rozwija skrzydła” przy 5 i 6 uczestnikach. Warto jednak pamiętać, że przy komplecie graczy trzeba bardziej niż zwykle pilnować, aby podczas rozpatrywania odkrytych kart skrupulatnie i po kolei analizować każde miejsce na wyspie. W przeciwnym wypadku szybko zaczyna pojawiać się w rozgrywce chaos.

No dobrze, nieco posłodziliśmy, teraz czas na odrobinę ganienia. Na początek cytat, który można znaleźć w instrukcji traktujący o przygotowaniu rozgrywki: „Karty wydarzeń- zależnie od pożądanego stopnia trudności przygotuj talię wydarzeń.”  No ale chwileczkę, nie jest zadaniem gracza, aby zgadywać lub metodą prób i błędów wypracować sobie umiejętność, jak należy przygotować talię na rozgrywkę o średnim, a jak o wysokim poziomie trudności. To zadanie autora, z którego się nie wywiązał. Zrzucanie tej odpowiedzialności na gracza jest złą praktyką, która niestety w dalszym ciągu trafia się w grach. Osobiście po kilku różnych konfiguracjach ułożyłem sobie w miarę sensowną talię wydarzeń i już nic tam nie zmieniam, aby znowu nie przegiąć w jakąś stronę i nie poświęcać połowy czasu samej rozgrywki na układanie nowego zestawu kart. Druga, tym razem już lżejsza kwestia, dotyczy wspomnianego wcześniej trybu zaawansowanego. Bardzo fajnie, że wydawca pokusił się przy tej okazji o specjalne karty, które zawierają symbol wzmocnionej dla danej postaci aktywności. Rozumiem też, że ze względu na niezależność językową, nie znalazł się tam żaden tekst przypominający, jak modyfikacja działa. Zabrakło jednak jakiejś graficznej reprezentacji ilustrującej zasadę działania modyfikacji (dobrym wzorem może tu być chociażby Great Western Trail– niby ciężkie euro, posiada jednak czytelne i zrozumiałe grafiki m.in. symbolizujące akcje).

Gra o przetrwaniu, gdzie pojawiają się motywy głodowania i kradzieży. W głowach wielu rodziców pojawia się więc naturalne pytanie- czy ta pozycja nadaje się dla dzieci? W moim odczuciu jak najbardziej tak! Od strony mechanicznej tytuł nie jest przesadnie trudny, ale daje możliwość pewnego pokombinowania, zaś prawidłowe wyczucie zagrywki innego gracza daje małolatowi bardzo dużą frajdę. Brak elementów przemocy, przyjazne grafiki i dość delikatne potraktowanie tematu skutków braku pożywienia (wszak nie umieramy, a jedynie zabiera nas helikopter) dodatkowo zachęcają do sięgnięcia po grę. Co jednak z kwestią kradzieży? No cóż, jak w życiu, kradnąc jest łatwiej do czasu aż cię złapią, wtedy pojawiają się nieprzyjemne konsekwencje. Innymi słowy, Hunger bawi i wychowuje. ;)

No dobrze, czas to wszystko zgrabnie podsumować. Mógłbym tutaj jeszcze raz powtórzyć w skrócie wszystko to, co napisałem powyżej. Tym razem jednak zrobimy inaczej. Określę grę Hunger: the Show dwoma epitetami: uczciwa i spójna. Uczciwa dlatego, że pozycja zwyczajnie nie udaje czegoś, czym nie jest. Produkt nie sili się na rzucanie obietnic bez pokrycia, nie rozsiewa na siłę swojej „epickości”, jak to starają się robić niektóre tytuły. Informacje i opisy, które znajdują się chociażby na tyle opakowania faktycznie oddają to, co znajdziemy w grze. Czemu natomiast spójna? Bo tutaj wszystko do siebie pasuje. Począwszy od pudełka, które zostało idealnie dobrane względem ilości komponentów, przez tematyczną instrukcję i jednolitą szatę graficzną, a skończywszy na dobrym przenikaniu się tematyki z mechaniką. Innymi słowy: jest dobrze!

I tym właśnie jest dla mnie Hunger: The Show…

…przyjemnym dla oka imprezowo-rodzinnym tytułem, który w ekspresowym czasie kilkunastu minut zapewni nam satysfakcjonującą partię.

Dziękuję wydawnictwu Phalanx za przekazanie gry do recenzji.


Cytat użyty w tytule stworzył Feliks Chwalibóg.

0 Udostępnień